Garrel tworzy kino niezwykłe, niepowtarzalne, bezkompromisowe, przywołujące na myśl najlepsze osiągnięcia nowofalowców z Godardem na czele. Jednak wspomnieć należy też Bergmana, gdyż tak jak on, zwraca szczególną uwagę na zbliżenia twarzy zdradzających bogactwo ludzkich rozterek egzystencjalnych. Ujęcia te (już obecne w uwielbianej przeze mnie "Dzikiej niewinności" z 2. ENH) mówią więcej, niż każde wypowiedziane słowo, zdanie, ocean słów...
Film porównywany jest do słynnych "Marzycieli" B.Bertolucciego także skupiających się na młodych ludziach, w których budzi się duch rewolucji. Jednak Bertolucci swym obrazem nie za bardzo mnie przekonał i poruszył; bohaterowie byli mi raczej obojętni, bez przerwy odnosiłem wrażenie, że ważniejsza dla reżysera była prowokacja seksualnymi eksperymentami niż polityczne tło końca lat 60-tych i to jak przełomowe wydarzenia wpłynęły na poszczególne jednostki. Z kolei w filmie Garrela nie odczułem ani przez moment fałszu, przerysowania, prowokacji. Bez przerwy losy młodych rewolucjonistów dotykały w pełni i uderzały zarazem. Na szczęscie brak tu takiej dosłowności i rozgraniczania wątków, jak w "Marzycielach" (u Bertolucciego mieliśmy seks, kino i politykę potraktowane zbyt oddzielnie). Z kolei w "Zwyczajnych kochankach" miłość, cielesność, rewolucyjne ideały, wydarzenia za oknem bezustannie wzajemnie się przenikają, implikując przekonujący obraz bolączek garrelowskich postaci.
Kolejny po "Powiewie nocy" i "Dzikiej niewinności" wielki film tego twórcy.
Co ciekawe, w postać głównego bohatera wcielił się syn reżysera, Louis Garrel, który w "Marzycielach" Bertolucciego zagrał Thea (brata).
Marzy mi się retrospektywa Garrela (określanego mianem najbardziej konsekwentnego i bezkompromisowego kontynuatora poetyki Nowej Fali) na jednej z przyszłych edycji festiwalu... Ktoś za?
