Nie myśl, że krzyczę widziałem jako drugi film festiwalu. Jako wielki fan found footage musiałem się na niego wybrać.
Film składa się w całości z fragmentów innych filmów (obejrzanych przez autora-narratora) i do tego jest dołączona narracja pierwszoosobowa na temat ostatnich lat życia reżysera - o mieszkaniu w wiosce na odludziu, bez częstych kontaktów z innymi ludźmi, o oglądaniu filmów.
Obejrzenie filmu uświadomiło mi jak niewiele widziałem! Filmów. Jeśli faktycznie było tam 400 tytułów, to nie rozpoznałem żadnego!
Ale były to bardzo krótkie fragmenty i bardzo rzadko była pokazywana twarz aktora (lub w ogóle całego aktora).
Niektóre kadry wyglądały znajomo, jak np. polska kamienica w czasie wojny - ale kto by wpadł po jednosekundowym ujęciu na to, że to Ulica graniczna?
Przeglądając listę podczas napisów końcowych, wyłapałem jedynie około 15 filmów, które widziałem.
Ciekawi mnie czy wam dużo udało się rozpoznać z pokazywanych filmów?
Historia ciekawa. Przyjemnie się jej słuchało. Łatwa w odbiorze.
Szacunek też za ogrom pracy jaki musiał być włożony w montaż. Zawsze to podziwiam i zawsze zastanawiam się jak i ile czasu to zajęło.
Jednak jest jedna rzecz, którą mógłbym zarzucić - obrazy pokazywane na ekranie nie za bardzo współgrają z tym, co słyszymy. Minimalnie tak, ale nie tak mistrzowsko jak np. w filmie Panie, panowie: ostatnie cięcie, György'a Pálfiego, gdzie na słowo kluczowe rzucone w dialogu, mieliśmy kilkanaście scen na dany temat z różnych filmów. Jakoś tutaj to słabo współgrało lub w ogóle.
Film trwa zaledwie 75 minut, a wydawał mi się dłuższy od widzianego dzień wcześniej czteroipółgodzinnego Ang hupa. Pewnie ogrom informacji - tekstu i obrazów powoduje takie odczucie.
Jest inny niż wszystkie poprzednie found footagowe filmy jakie widziałem wcześniej, ale to na pewno jedno z ciekawszych doświadczeń tego festiwalu.