Mac napisał(a):Grzes: Dobrze, ale jakimi kryteriami jegomość układający listę "10 najważniejszych filmów w historii kina" się kieruje? Tym, że dany film ( jak np. "Obywatel Kane" ) rozwinął język kina, czy przewrócił do góry nogami konwencje danego gatunku? Tym, że wywarł wpływ na większą ilość filmów niż na przykład utwory Johna Frankeinheimera?
Ależ właśnie to jest subiektywne. Sens takiego zestawienia jest właśnie taki, że pokazuje, że ci którzy uważają, że rozwinięcie jakiegoś elementu języka filmowego, zmiana jakiejś konwencji czy coś podobnego, ma większe czy mniejsze znaczenie z punktu widzenia ludzi patrzących na rozwój kina z dzisiejszej, i do tego własnej, perspektywy. Kanony są płynne i zależą od zmian w postrzeganiu znaczenia poszczególnych zjawisk przez odbiorców.
Bergman czy Welles mieli wpływ na przyszłych filmowców mniej więcej tak samo jak Fritz Lang czy Sam Peckinpah, mimo to, nazwiska tych ostatnich nie często figurują na tego typu listach- nie wpisują się w ten przestarzały, zabetonowany kanon artystyczny?
Nonsens. Zwyczajnie takie
Metropolis albo
Nibelungi zestarzały się bardziej niż Twój znienawidzony
Kane, choć kiedyś dawno one też były żelaznymi elementami kanonu. Z kolei Peckinpah jest właśnie przykładem kogoś, kto miał duży wpływ na jakiś wycinek kina, ale w tej chwili najwyraźniej osób uważających, że to jest ten szczególnie ważny wycinek, jest relatywnie mało (ale sprawa wydaje się być rozwojowa).
Błędem tego typu listy jest to, że usiłuje być obiektywna ( "najlepsze filmy wszechczasów" - zakłada w większym stopniu zgodę z pewnym ogółem myślenia, które ukrztałtowane zostało przez obowiązujące kanony artystyczne niż z czysto subiektywną oceną opartą na osobistych odczuciach w stosunku do filmu - mniej znana "Ballada o Cable Hogue" Peckinpaha jest przeze mnie silniej odbierana niż przyjęta za arcydzieło "Dzika banda", w związku z czym, jest dla mnie lepszym filmem).
Możesz tak uważać. Moim zdaniem jednak różnica jest właśnie taka, że
Dzika banda jest filmem ważnym dla rozwoju kina (tzw. kina przemocy), a
Ballada nie. Ja też bardziej lubię ten drugi film, ale jego wpływ na to, jakie było kino po nim, jest znikomy.
Za kazdym razem gdy czytam podobna listę, wiem, że zawsze padnie nazwisko Bergmana, wiem, że Fellini będzie obowiązkowy a Antonioni tuż za nim ("Powiększenie" uważam za jego jedyny naprawdę dobry film, reszta jest dyskusyjna).
No i tu mamy problem, bo ja filmy od
Przygody do
Czerwonej pustyni uważam za wielkie, a zachwytów nad
Powiększeniem ani trochę nie rozumiem. Ale zdaję sobie sprawę z tego, że takich jak Ty jest wielu, i nie uważam, że dlatego, że moje zdanie jest inne,
Powiększenia w tego typu zestawieniu nie powinno być (a jeśli jest, to wina ludzi, którzy za bardzo sugerują się kanonem).
I że zabraknie filmów tej miary, co "Deliverance", bo ich twórca nie wpisał się w granice ówczesnej mody na "wielkich autorów filmowych".
Jakiej miary?
Deliverance jest filmem drugorzędnym, i nie ma to związku z żadną modą - tak ja uważam (i nic z tego nie wynika) - gdyby osób podzielających Twoje zachwyty było więcej, film z pewnością znalazłby się na liście, może nie w pierwszej setce, ale gdzieś w 250 na pewno. I bądź pewny, że gdyby głosujący w tej chwili na Wellesa, Bergmana i Antonioniego głosowali wyłącznie na filmy "ulubione", na Boormana i tak by nie zagłosowali.
Nie twierdzę, że twórczość Bergmana czy Kurosawy to niewypały ( mają swoje miejsce w historii kina, mniej więcej jak inni), ale każdy okres w kinematografii ma swoich "ulubieńców" i swoich "wrogów" ( czy przypadkiem nie Nowa fala to zapoczatkowała? ), "ulubieńcy" urastają do rangi Bogów, którym "wrogowie" mogą co najwyżej buty czyścić, albo - w najlepszym wypadku - patrzeć na nich z dołu. Dlaczego nikt nie psioczy gdy na liście nie pojawi się film Louisa Malle'a, a zdziwienie ogarnia wszystkich na widok braku któregoś z "wielkich mistrzów"? ( Pamiętam żale i skargi Płażewskiego w tej sprawie). Pytanie ważniejsze: Bergman wciąż działa, Kurosawa wciąż działa, Antonioni wciąż działa- ale czy równie intensywnie co kiedyś? Ich filmy powstawały w określonym czasie ( także - w określonym czasie kina ), były wytworem ówczesnego sposobu myślenia i działania, wpisywały się w klimat tamtych czasów. Nie sposób odebrać je dzisiaj równie "skutecznie" co kiedyś, a przecież nie będziemy cofać się w czasie po to, by dać wyraz naszej aprobaty dla ówczesnego "kanonu wielkich mistrzów". Skoro lista tworzona jest tu i teraz, w czasach takich a nie innych, winna być do nich lepiej dostosowana. A ilość nowszych filmów na liście jest dość uboga...
A czy ledwie parę lat młodszy Boorman wciąż działa? A Peckinpah? A Pialat? To wszystko są autorzy jak najbardziej zanurzeni w swój czas i Twoje argumenty pasują do nich tak samo dobrze jak do Kurosawy i Bergmana. Na tych, którzy na Bergmana i na Kurosawę głosują, ci dwaj najwyraźniej działają. Masz rację, że pewnie słabiej niż w momencie powstania, ale najwyraźniej mocniej niż filmy z tu i teraz. I mocniej niż Twoi faworyci. Dla mnie
Rashomon jest najlepszym filmem świata, dla vifona
Persona jest najlepszym filmem świata, dla Querelle'a
Pieniądz - same najzupełniej niedzisiejsze starocie. Żaden z nas nie wybierał, bo tak wypada albo bo "taki jest kanon". A kanon jest płynny - zestawienia jak to
S&S odbijają to, jak on się zmienia, z pewnym opóźnieniem z powodów, o których piszesz, ale zapewniam - jeśli któryś z klasyków przestanie "działać", zniknie z zestawienia - i narzekania Płażewskiego niczego tu nie zmienią. Podobnie - na razie niewiele jest filmów z lat 70 i później (w czołówce - niekoniecznie na całej liście), ale również zapewniam (i raczej się nie mylę) - one, jakkolwiek powoli, będą się przesuwały w górę, chyba że to one przestaną "działać" wcześniej niż taka
Persona (co w wypadku wielu z nich zapewne będzie miało miejsce). Bo właśnie chyba to jest ta szczególna cecha filmów, które są w czołówkach tych zestawień "wiecznie" - ich "okres działania" był o wiele dłuższy niż te kilka lat po powstaniu, dzięki czemu miały czas przesunąć się do ścisłej czołówki zanim ludzie przestali o nich pamiętać (i mimo wielokrotnych zmian mody po drodze).
A tak na marginesie - zagadka: gdyby podsumować to, na co głosowaliśmy my (a rozrzut był tu tak duży, że trudno mieć wątpliwości, że głosowaliśmy rzeczywiście na nasze ulubione filmy, a nie dostosowywaliśmy się do kanonu), to co by wygrało? Odpowiedź:
Persona przed
Przygodą. I znowu, cholera, wyszły filmy z tego przeklętego kanonu! (W dodatku
Deliverance, o zgrozo!, nie dostało chyba żadnego głosu).