31 lip 16, 20:01
Najlepszy od lat film rumuński, jaki widziałem. Praktycznie anarracyjny, a przecież wciągający bez reszty. Z błyskotliwą pracą kamery, bezbłędną grą aktorską i centralnym pomysłem jak z Buñuela (rodzina zgromadzona na stypie po śmierci ojca, męża, wuja, dziadka, czeka, aż będzie mogła zacząć jeść, ale wciąż ją coś powstrzymuje). Zostajemy wrzuceni w sam środek rodzinnej uroczystości z wszystkim tym, co w niej najbardziej irytujące - rozmowami o polityce, w których musimy zająć stanowisko, choć nie chcemy, idiotycznymi teoriami spiskowymi, których samo słuchanie wywołuje naszą irytację, ale nie chcemy urazić tych, którzy o nich mówią, małżeńskimi konfliktami, w których oczekuje się, że staniemy po którejś ze stron, mimo że wiemy, że obie są równie winne. Wszystko nakreślone tak realistycznie, że czujemy, jakbyśmy rzeczywiście tam byli i sami byli uwięzieni w tej niekomfortowej sytuacji - takie wrażenie bycia pośrodku wydarzeń udaje się w kinie osiągnąć niezmiernie rzadko, i samo to jest już wielkim dokonaniem Puiu. A to nie wszystko - ten pomysł okazuje się rewelacyjnym sposobem na stworzenie w filmie żywego mikrokosmosu rumuńskiego społeczeństwa, z jego głównymi problemami, napięciami, liniami podziału. Świetny film - jeden z najlepszych na tegorocznym festiwalu. Dobrze, że będzie też do obejrzenia w dystrybucji.