31 lip 14, 0:26
Rozwijam, aczkolwiek chyba jeszcze nie całą rolkę - na to przyjdzie czas, gdy się wyśpię. Często słyszę - niejednokrotnie zresztą zasadne - narzekania na to, że polskie kino wciąż kurczowo trzyma się figury Ojca, kobiety pozostawiając na boku. I tutaj teoretycznie też tak jest - w końcu przez cały film obserwujemy ojca i syna. Jednak cała wyprawa i wszystkie problemy z wzajemnym niezrozumieniem wynikają z bólu po stracie matki/żony. Nie ma jej na ekranie, ale pierwsze ujęcie ustawia narrację - to ona wprawiła całą tę machinę w ruch, więc nawet jeśli w sensie fizycznym kobieta jest tu znów na bocznym torze, to jednak mam wrażenie, że jest jedyną w całym filmie faktyczną siłą sprawczą (rzecz jasna poza zbirami, ale to inna sprawa). Choć może "siła sprawcza" to też złe określenie, bo to w końcu nie jej działanie, a tylko jej nieobecność zapoczątkowują całą narrację. Jednak to, że ta nieobecność jest odczuwana przez mężczyzn tak dotkliwie, i tak stanowi postęp względem klasycznych filmów o Ojcach i ich Synach.
Każdy film musi mieć początek, środek i zakończenie. Choć niekoniecznie w tej kolejności. Jean-Luc Godard