Chciałem się dopisać do festiwalowego wątku o bardzo chwalonym przez tylu forumowiczów filmie Zwiagincewa, który obejrzałem dopiero dziś, a tu niespodzianka - nikt jeszcze o nim nic nie napisał. W takim razie kilka słów ode mnie na gorąco - i może któryś z entuzjastów się ze mną pokłóci. To dobry film, ale zdecydowanie (jak dla mnie) nie wybitny. Powiedziałbym, że pasują do niego raczej określenia takie jak "poprawny" albo "solidny". Wiem, że oba brzmią pejoratywnie, ale też moje uczucia są mieszane.
Jeśli chodzi o treść, rzecz jest mocna, dosadna, mówiąca jasno i zrozumiale to, co o współczesnej Rosji myśli reżyser. Film zaangażowany po prostu, ze wszystkimi wadami takiego kina - na niuanse miejsca brak (dalece bardziej zniuansowany wydaje mi się nowy film starego socjalisty Kena Loacha), tudzież na miejsca "puste" - do wypełnienia wedle woli oglądającego. No i w konstrukcji tego filmu, który tak bardzo chce się kierować żelazną logiką, bardziej razi pojawienie się (istotnego dla rozwoju wydarzeń) wątku, który umownie nazwę "romantycznym" (każdy, kto film widział, wie o którym wątku piszę), bez żadnego uzasadnienia, na zasadzie deus ex machina.
Jeśli idzie o formę, to jest ona bardzo tradycyjna, ekonomiczna, skoncentrowana na prowadzeniu narracji. Niejako do pary zdjęcia są ładne, ale nie przesadnie - takie, żeby nie odwracały uwagi od tego, co reżyser chce nam przekazać. Powiedziałbym, że nie jest temu filmowi przesadnie daleko do hollywoodzkiego kina stylu zerowego. Ja jednak wolałem Zwiagincewa z jego filmu najbardziej odległego od takiego stylu, pełnego dłużyzn i pięknych kadrów Wygnania.