11 cze 14, 13:57
Zacznijmy od tego, że w ogólnej ocenie całego filmu, jak i jego poszczególnych części składowych, zgadzam się z grubsza z Mrozikiem i doktorem - to jest całkiem niezłe kino, ale z nóg nie zwala. Mam jednak do tego, co już napisano, kilka uwag.
Przede wszystkim - to nie jest kino familijne - w każdym razie nie w sensie, w jakim ja rozumiem to określenie, czyli jako kino, na które rodzina z (trochę starszymi) dziećmi może się wybrać w komplecie. Po pierwsze dlatego, że w filmie Doillona wiele jest przemocy, i to nie takiej umownej, do jakiej dzieci wychowane na hollywoodzkim kinie akcji oraz grach, są przyzwyczajone, ale przemocy psychicznej, czasem o seksualnym podtekście, która jest naturalnym sposobem działania głównego bohatera. Po drugie - cała warstwa gry pomiędzy parą bohaterów, udawania, ukrywania swoich intencji, zasłaniania się przed sobą nawzajem, dzieciom siłą rzeczy umknie, a to, w moim odczuciu, najciekawsza część filmu. Po trzecie - forma całego filmu, służąca uwypukleniu tego elementu teatru w relacjach protagonistów, nijak nie przystaje do poczciwej formuły filmu dla wszystkich. Skłonny byłbym powiedzieć, że to nie tyle kino familijne, ile coś wykorzystującego jego konwencje dla własnych celów. W każdym razie sprowadzanie Relacji rodzinnych do takich gatunkowych ram gubi to, co jest w nim najciekawszego.
No właśnie - najciekawsza jest dla mnie właśnie ta druga część filmu, w której już jest jasne, że całe te "relacje rodzinne" to gra, i czekamy, co z tej gry się wykluje. Najlepsze zresztą jest według mnie ostatnie 15 minut, ta część madrycka, w której mamy na ekranie już rzetelne kino psychologiczne. Żaden przygodowy film o wycieczce ojca z córką, żadne konwencjonalne kino drogi nie byłoby ciekawsze.
Najbardziej zresztą w tej końcówce podobało mi się to, że w niej zaczynamy (przynajmniej ja zacząłem) współczuć bohaterowi, a jeśli nie współczuć, to przynajmniej rozumieć, co nim targa. A jest to antybohater w stanie czystym - egocentryk, mizantrop, kabotyn - go się (o czym pisał już Mrozik) zwyczajnie nie da lubić. Pierwsze minuty filmu, wypełnione jego pełną pretensji paplaniną, są wręcz nieprzyjemne dla widza. Mimo wszystko dochodzimy ostatecznie do punktu, w którym jego pokraczne starania o nić bliskości z najważniejszą dla niego osobą stają się dla nas ważne. Chwała reżyserowi, że udaje się to bez tanich chwytów i łzawego happy endu.
Na koniec dwa zdania o tym, dlaczego, moim zdaniem, ten film wzbudza tak niewiele entuzjazmu wśród tutaj piszących. W filmie pada parę razy słowo hybryda, i, jak dla mnie ono idealnie opisuje to, co oglądamy na ekranie - crossover kina familijnego, psychologicznego, jeszcze z odrobiną psychodramy o teatralnej proweniencji. Jako taka właśnie hybryda - film dla nikogo, przynajmniej dla nikogo w stu procentach.