Jak na razie mój numer 1 festiwalu. Świetna rzecz!
Film zrobiony przez twórcę, który rozumie kino (jest krytykiem i nauczycielem, to wiele tłumaczy), jest świadomy swoich posunięć. Film jest lekki, a jednocześnie pełen interesujących spostrzeżeń, które chciałoby się ukraść, wziąć dla siebie. Do wielokrotnego oglądania. Podporządkowany bohaterom, ale pokazujący własną interpretację ich twórczości. Paradoksalny, bo prezentuje dwie kompletnie różne osobowości, także twórcze. Dwa bieguny, które spotykają się dzięki sztuce i posługując się tym "sztucznym" językiem, znajdują autentyczną bliskość. W procesie. Klinger ustala między nimi równowagę, skupiając się na podobieństwach, ale też jakby nakładając na siebie charakterystyczne dla nich formy. Trochę w tym zabawy, wiele skupienia. Jestem przekonana, że już za chwilę filmoznawczą pisaninę, która jest nie do czytania, zastąpią tego rodzaju filmowe eseje.
do zobaczenia jeszcze jutro:
http://www.americanfilmfestival.pl/film.do?id=7023
ps. film Klingera szczególnie powinna zobaczyć Léa Rinaldi, reżyserka gniotącego w bok reportażu "Za plecami Jima Jarmuscha", spuszczam zasłonę.