Dyskusja, jak film działa, oczywiście do niczego nie prowadzi, bo większość powie, że w ogóle (w tym ja), a osamotniony Grzes, że i owszem. Dyskusja na temat tego, o czym ten film jest, też się chyba nie uda, bo większości z nas wydaje się, że o niczym. Ale można podyskutować, o czym ten film miał w założeniu być.
Otóż mi się nie wydaje, że miał być o dżungli. Wydaje mi się, że miał być o ludziach. A w szczególności miał być o tym, że ludzie przepełnieni są żądzami i to i tylko to ich określa. Wszyscy bohaterowie tego filmu chcą seksu. Główna para rżnie się bez przerwy i na różne sposoby, a jak się nie rżnie, to rozmawia o tym, jak będzie to robić. Żołnierz marzy o seksie. Stara kobieta, która ucieka z dzieckiem, marzy o seksie. Obecność w tym filmie nawiązań do religii czy do wojska rozumiem jako wyśmianie ich jako sztucznych narzuconych porządków naturze, która tych porządków nie chce i nie potrzebuje, bo jej sednem jest wiadomo co. Dżungla jedynie te żądze wyzwala.
A duchy? A duchy są w tym filmie tak niewidoczne, że nie ma co o nich gadać. Zwolennik filmu powie, że to olbrzymi sukces Sancheza, że coś tam tylko zasugerował, ale nie wiadomo co i jak i po co, i że to dobrze, bo tak przecież duchy działają (jeśli działają). Przeciwnik powie, że coś tam reżyser chciał, ale mu nie wyszło. Ja mówię, że nie wyszło. Może i Sanchez chciał zrobić ciekawy film (i zdaje się bardziej intencje niż wykonanie Grzes chwali), ale ten film gubi niechlujność. Jeśli miałem jakieś skojarzenia w czasie projekcji to z innym filipińskim dziełem - Mondomanilą - w teorii wszystko było fajnie, ale w praktyce nie dało się tego oglądać.