Jako że rozpoczęła się dyskusja o kolejnym filmie, jest to odpowiedni moment, by dorzucić swoje trzy grosze tutaj

Niestety nie będą one przesadnie oryginalne, jako że Grzes, doktor i Thane bardzo dobrze oddali nie tylko swoje, ale i moje wrażenia. Ale może najpierw trochę o pozytywach.
Tak jak sally, oglądałem ten film w nocy (z tą różnicą, że zacząłem o drugiej

) i też mnie nie zmęczył. Wręcz przeciwnie - ładne zdjęcia, parę momentów zabawy z dźwiękiem, chęć dotarcia do sensu tych dziwnych sekwencji z początku i końca filmu (a także ze środka, jak np. puszczenie jednej sceny od tyłu, co zresztą było słabe - ale o tym za chwilę), to wszystko pozwoliło mi się w "Sieniawkę" wciągnąć. Problem w tym, że reżyser nie chciał dać mi za to żadnej nagrody. Największym problemem filmu Malaszczaka jest bowiem to, o czym pisze Grzes:
Grzes napisał(a):Malaszczak w obraz nie wierzy - żeby opowiedzieć o upadku okolicy musi "zatrudnić" jednego z pacjentów, który wyłoży kawę na ławę.
Ano właśnie - reżyser robi film enigmatyczny, wprowadza do niego członka Daft Punk by podkreślić alienację itp. (początkowo mi się to podobało, ale na końcu było całkowicie zbędne), próbuje opowiadać ledwie szkicując historię, co lubię ("kosmita" -> próba zerwania hełmu -> kaftan bezpieczeństwa; podobała mi się ta sekwencja), ale ostatecznie musi i tak podać wszystko na tacy. Widać to też w scenach bez dialogów, np. w tej, którą puszczono od tyłu - żebyśmy przypadkiem nie zapomnieli, że mówi się tu o przeszłości. Taki zabieg pasuje do reszty scen jak pięść do nosa, jest zbyt efektowny (efekciarski?), by dobrze współgrał z powolną, wyciszoną resztą. Szkoda tej niekonsekwencji.
Grzes napisał(a):Malaszczak w widza nie wierzy - jako ostatnią (z trzech właśnie) musi dodać zupełnie demagogiczną sekwencję popowodziową - demagogiczną, bo nawet najzamożniejszy i najmniej zaniedbany region po powodzi wygląda tak samo - wszędzie będą ruiny, brud, opuszczone domostwa itp.
To dopiero było rozczarowanie. Mam wrażenie, że Malaszczak poszedł tu na łatwiznę - wybrał spektakularne widoki nie zauważając, że za cholerę nie pasują do całości. Chyba że chciał pokazać, jak to jest u nas źle, bo nie ma wałów przeciwpowodziowych. Już pomijam całkowicie niepotrzebne wskazanie konkretnego miejsca (wiem, że wskazuje się je już w tytule, ale film poprowadzony jest tak, że miejsce wydało mi się odrealnione, mogłoby znajdować się wszędzie; dlatego rzucanie nazwami nie było potrzebne).
Thane w ogóle reżyserowi nie wierzy. Ja trochę wierzę, bo widzę, że potrafi skomponować ładną, mającą konsekwentny rytm wizualną układankę. Niestety zabrakło konsekwencji intelektualnej i subtelności.