Słowo "niesamowity" świetnie opisuje ten film. Nie tylko dlatego, że tak bardzo mi się podobał (bardzo, bardzo, bardzo!), ale przede wszystkim dlatego, że oddaje klimat dzieła Westona Currie, w którym mroczne sny mieszają się z równie mrocznymi wspomnieniami i rzeczywistością, której realność też można postawić pod znakiem zapytania. Pewnie niejednemu kojarzyło się z Lynchem, a ja powiem, że fanem Lyncha nie jestem, a "Postrzeganie..." mnie zachwyciło, także polecam każdemu. Rzadki przypadek "mózgotrzepa", który wcale nie jest tak odlotowy, by nie można go było sobie całkiem łatwo ułożyć i zinterpretować. Poszczególne nowelki łączą się tylko poprzez obrazy, nie poprzez słowa - i dobrze, bo przecież film to sztuka pokazywania, a nie opisywania.
Dużą rolę odgrywają w tym filmie elektroniczne podkłady autorstwa niejakiej Grouper. Szkoda tylko, że, jak się okazało na rozmowie z reżyserem, przytłumienie dźwięków (bo przez cały film były przytłumione, nie?) nie było celowym zabiegiem, powinno być o wiele głośniej. Ale jak dla mnie takie natężenie pasowało idealnie do obrazów

PS. Gdzieś tam miałem luźne skojarzenia z Tscherkasskym i Mają Deren - nie było to bardzo podobne do ich dzieł, ale stosowanie repetycji i zniekształceń obrazu skierowało moje myśli w tę stronę.