8 sie 12, 8:44
wszystkie ostatnie sceny w filmach Peredy są niezwykłe - melancholijne, otwarte, niejednoznaczne - dlatego tak zdziwił mnie katalogowy opis "Perpetuum mobile" i naiwna wiara autorki tekstu, że "wszystko będzie dobrze" - ostatnie sceny u Peredy ustanawiają osobiste rytuały, i tu wpadło mi do głowy po jednej z projekcji "Lata...", że właśnie w tym elemencie Pereda zbliża się do Reygadasa, który podobnie, widząc pustkę oficjalnej rytualności, odwraca się od niej, szukając indywidualnego "czegoś więcej", Pereda nasyca je absurdem, który jednak wydaje się tak naturalny - kiedy Gabino w "Juntos" śpiewa w lesie piosenkę o dwóch aligatorach, które zgubiły obrączkę, kiedy w "Perpetuum..." Gabino i Teresa zakopują ciało babki, kiedy Teresa w "Lecie..." zamienia się w pełznącego w wodzie węża... i zawsze trudno powiedzieć na ile to ma moc oczyszczającą, na ile pokazuje nieuchronną zmianę, która następuje bez względu na to, czy jej chcemy, czy nie, nie zmieniając jednocześnie niczego poza pewnym małym wycinkiem świata, Pereda sam przyznał podczas jednej z rozmów po filmie, że tej pewności nie ma