Jestem ciekawa, co myślicie o „Miłości”. Seans zakończył się w ciszy, choć - moim zdaniem - nie była to cisza martwa, paraliżująca organy.
Obawiałam się szantażu emocjonalnego, tymczasem odbieram ten film jako pozbawiony atrakcji, spokojny, wyciszony, niczym nie zaskakujący portret sytuacji bardzo codziennej, zwykłej, która nieustannie się toczy tuż obok. Jednego z jej wariantów. Mało w gruncie rzeczy „dramatycznego”. I dziękuję Hanekemu za ten styl, dopuszczający refleksję, nie skupiający się sam na sobie, nie wciągający jak powietrzna trąba, a w końcówce delikatnie poetycki.
Podczas projekcji myślałam o wielu rzeczach: o ojcu artysty Jeda Martina, bohatera „Mapy i terytorium” Houellebecqa, który dzięki emocjonalnemu dystansowi między nim a synem, mógł zadecydować o swojej śmierci (bezbolesnej i świadomej) w szwajcarskiej klinice (zapamiętałam, że operacja ta kosztowała go 5 tysięcy euro, może kiedyś stanieje); o starych ludziach, którzy są ubezwłasnowolnieni przez podtrzymujące ich przy życiu dzieci i przez strach przed śmiercią, i brną w życie, które nie ma już sensu (tylko takich znam); o bohaterze Hanekego (naprawdę niezwykły Trintignant), któremu udało się podjąć samodzielną decyzję, co zdarza się niezwykle rzadko (co nie udało się jego żonie) i dotyczy chyba tylko ludzi nie oglądających telewizji, bo – jak wiadomo z badań – telewizja powoduje kompletny uwiąd komórek mózgowych (żadnego telewizora w mieszkaniu Trintignanta).
Przez większą część projekcji myślałam, że to jest jednak (jak na Hanekego) film „bezpieczny”, teraz to wrażenie powoli odchodzi. Uwodzi mnie myślą o wolności (decydowania), ale przecież wolność istnieje tylko w samotności.