21 lip 12, 7:49
A ja wcale tak gorąco nie polecam. Do połowy seansu myślałem, że film będzie świetny, ale potem z dwóch powodów się rozczarowałem. Po pierwsze, reżyser przeoczył płaszczyznę dla mnie niesamowicie interesującą, a mianowicie to, jak sam występ Mariny w filmie jest dodatkowym performance'em, w którym prezentuje swój performance - taki performance w performance'ie jak film w filmie, zachęcający do poważnych pytań o związki tych dwóch form sztuki, a przy okazji do głębszego wniknięcia w sztuczność obserwowanej przez nas Mariny, która ledwie została zauważona (ta sztuczność). Po drugie, i dużo gorsze, BARDZO nie podobało mi się wypraszanie ludzi, którzy próbowali przed Mariną założyć sobie coś na głowę albo się rozebrać (ależ ta dziewczyna była rozczarowana, aż mi się przykro zrobiło) - moim zdaniem jest to zabójcze dla tej sztuki ograniczenie płaszczyzny dialogu artysty z widzem, zagranie bezpieczne ograniczające ekstremalność sztuki, która przecież z założenia ma być ekstremalna. Niech Marina zmierzy się z tym widzem, który też ma coś do zaproponowania - czy to nie byłoby dużo ciekawsze? Szczególnie że ci ludzie nie wiedzieli, że nie można dołożyć swoich trzech groszy. Tak więc błąd jest podwójny - Mariny, że sprowadziła widza do roli obiektu (gdyby chociaż podawano taką informację przed wejściem!) i reżysera, że uciekł od problemu i nie zadał pytania dotyczącego tego ograniczenia.
Przy tym nie był to zły film, a tylko dzieło o niewykorzystanym potencjale - starsze prace artystki są absolutnie fenomenalne, a i dynamiczny, nowoczesny sposób ich przedstawienia wciąga. Tym bardziej szkoda tych niedoróbek.
Każdy film musi mieć początek, środek i zakończenie. Choć niekoniecznie w tej kolejności. Jean-Luc Godard