Szczerze przyznam, że kupiłam bilet skuszona słowem "Chile" w opisie i nawet nie wiedziałam, że to film konkursowy

A kiedy to do mnie dotarło, obawiałam się megaartystycznego męczydła w stylu
Córka... ojciec... córka, więc pod tym względem akurat byłam zaskoczona pozytywnie.
Pani reżyser twierdziła, że chciała nakręcić opowieść z perspektywy dzieci siedzących w tyle samochodu, ten cel niewątpliwie zrealizowała. Tylko czy po seansie film będzie długo siedział widzom w głowie? Nie sądzę. Liczę na to, że może bardziej zmuszający do rozważań nad rozpadającymi się relacjami międzyludzkimi będzie film
Nasze dzieci, który zaplanowałam sobie na jutro. Jeśli natomiast mieliśmy zobaczyć kontrast między rozległymi chilijskimi krajobrazami a ciasnotą samochodu, to na mnie to nie działa. W dzieciństwie jeździliśmy nad morze pod namioty fiatem 125p, czwórka dzieci z tyłu, pod nogami garnki, do przedniego siedzenia przywiązany składany stolik, przez co nie można było rozprostować nóg. Więc niech mi dwójka dzieci w samochodzie z wielkim bagażnikiem nie opowiada, że im tam ciasno

Ale my nie byliśmy aż takimi hardkorami, żeby sadowić się na dachu :]
Małą siłę rażenia tego filmu może sugerować zachowanie publiczności na spotkaniu z reżyserką, zwłaszcza jeśli je porównać z innym filmem wyreżyserowanym na podstawie własnych życiowych doświadczeń,
Lękiem wysokości. W zeszłym roku byłam na obu dyskusjach z twórcami po filmie Konopki
(słusznie zakładając, że na to drugie dotrze Dorociński :] ) i pamiętam, że nie starczyło czasu dla wszystkich, którzy mieli jakieś pytanie, reżyser i scenarzysta mówili długo i ciekawie, widzowie opowiadali o podobnych doświadczeniach ze swojego życia. Tu nie było żadnego takiego zbliżenia widowni i pani reżyser. Być może w grę wchodziła bariera językowa. Choć może porównanie tych dwóch filmów nie jest do końca trafne, bo raczej więcej jest osób z rodzicami starzejącymi się i chorującymi niż rozwodzącymi się.
Sama organizacja tego spotkania była moim zdaniem fatalna. Już nawet nie chodzi mi o to, że prowadzący na wstępie spytał publiczność, jaki tytuł miał obejrzany właśnie film. Zakładam, że to chwilowe zaćmienie, gdyby przyszedł naprawdę nieprzygotowany, to wybrnąłby z tego tak, żeby się do tej niewiedzy nie przyznać. Zaskakująca natomiast była prośba, żeby po jednym pytaniu teraz może już spytać o coś "nieinterpretacyjnego". Reżyser przyleciała z drugiego końca świata promować swój film na festiwalu i jedno pytanie o interpretację już ją zmęczyło? Czy też zmęczyło tłumaczkę? To chyba naturalne, że spotykając się z reżyserem więcej osób chce porozmawiać o symbolice niż o szczegółach technicznych, które można sobie prędzej czy później znaleźć w Internecie. Największym niedociągnięciem organizacyjnym był brak mikrofonów dla publiczności na tej całkiem sporej sali. Musiałam się przesiadać, żeby zadać pytanie, a i tak udało mi się podniesionym głosem wydusić z siebie tylko kawałek tego, co miałam do powiedzenia. Może więc wyjaśnię, że moim zdaniem w interpretacji filmu chilijskiego ważne jest określenie, jaką bohaterowie zajmują pozycję społeczną, ze względu na wciąż obecny silny podział klasowy, szokujący dla Europejczyków, a przynajmniej dla mnie. Na podanie przykładów trzeba by przeznaczyć osobny długi post. Może gdyby tematem filmu był jakiś uniwersalny problem etyczny, ta pozycja społeczna nie miałaby znaczenia, ale jeśli dzieci są świadkami rozstania rodziców, to na to, jak bardzo to przeżywają, może mieć wpływ fakt, czy pracuje u nich tylko sprzątaczka Juanita, czy też każde z nich ma swoją nianię i szofera, a rodzice siedzą od rana do wieczora w pracy.
Ciekawe jest oglądanie kolejno filmów osadzonych w zupełnie różnych kulturach, w szwedzkiej
Grze pasażerowie pociągu przez całą drogę słyszą powtarzane sztucznie uprzejmym głosem nawoływanie do przeniesienia kołyski spod wyjścia ewakuacyjnego "ze względów bezpieczeństwa", w filmie chilijskim na autostradzie dzieci z tyłu samochodu ćwiczą pozycję świecy, a matka przesiada się z przodu na tył, wdrapując się na oparcie siedzenia. W Chile chyba niezbyt dużą wagę przykłada się do zapinania pasów, a montowanie fotelików dziecięcych jest raczej fanaberią kobiet przyjezdnych ze Stanów czy Europy, raz widziałam na miejscu obok kierowcy kobietę trzymającą na kolanach kilkuletnie dziecko, które z kolei trzymało niemowlaka :>
W napisach wyłapałam jeden błąd w tłumaczeniu - empanadas to nie słodkie bułki. Być może to nie był błąd, tylko celowa zmiana, żeby polscy widzowie wiedzieli, że kierowca ciężarówki zafundował autostopowiczkom coś do jedzenia. Empanady to takie duże pierogi, tylko ciasto jest trochę bardziej kruche. Sprzedawane są między innymi z pieczarkami, serem, serem i krewetkami (empanada de camarones), serem i ostrygami (empanada de ostiones) oraz klasyczne - z farszem z mięsa i cebuli, kawałkiem jajka i oliwką z pestką. Do tych ostatnich podchodzę sceptycznie, bo nigdy nie wiadomo, jakie resztki do tego farszu dodadzą, tak jak w Polsce w tanich pierogach z mięsem. Ale z krewetkami i ostrygami polecam 