aszeffel » 23 paź 10, 22:43
pamiętam, jak kiedyś koleżanka w rozmowie o pewnym artyście powiedziała: ja, żeby wypowiedzieć tych kilka zdań co on w tej chwili, musiałabym przeczytać ze sto książek, a on po prostu rzuca je w rozmowie z lekkością, z łatwością, prosto z siebie... taka iskra boża, mam wrażenie, że reżyser "Dwóch bram snu" też musiał przeczytać ze sto książek, obejrzeć sporo filmów i obrazów zanim przystąpił do ich realizacji (do licznych inspiracji przyznał się po projekcji), dlatego ten film nazywam młodzieńczym, bo wydaje mi się, że w młodzieńczym zachwycie odkrywania, zdobywania wiedzy nie wszedł jeszcze w fazę zapominania o tej całej wspaniałości już stworzonej przez kogoś innego, żeby stworzyć coś swojego (w ogóle mam taką refleksję, że nowe kino amerykańskie jest takie właśnie młodzieńcze, dlatego tak często ratuję się Cassavetesem)
ale polecałam ten film, bo mimo zbytniej uległości wobec inspiracji i mimo jednak wizualnego efekciarstwa, zainteresował mnie, trzeba by go pewnie jakoś wyczyścić
reżyser po projekcji przez wszystkie przypadki odmieniał słowo transcendencja (i Tarkowski z Sokurowem), na pytanie: co stało się z jednym z braci, nieco zażenowany odpowiadał, że może to wszystko, co dzieje się na ekranie jest bardziej snem niż jawą, a we śnie wszystko może się zdarzyć, ja raczej patrzę na to jako na przestrzeń rytuału, wyjętą poza nawias normalnego, realnego porządku, w przestrzeni rytuału te transcendentne jakości (napięcia?) mają ścisły związek z ciałem, z fizjologią, z namacalnością charakterystyczną dla realności, to transcendencja poprzez fizyczność ciała, jego wysiłek, ruch, coś bardzo pierwotnego, ale o tym nie mówił, choć na pewno o tym wie, wie, że znajduje się na fali, która ostatnio dosyć zdecydowanie podmywa myślenie o świecie, o naturze i kulturze na nowo połączonych, o nowej duchowości (czy nie wie?)
pamiętam, jak kiedyś koleżanka w rozmowie o pewnym artyście powiedziała: ja, żeby wypowiedzieć tych kilka zdań co on w tej chwili, musiałabym przeczytać ze sto książek, a on po prostu rzuca je w rozmowie z lekkością, z łatwością, prosto z siebie... taka iskra boża, mam wrażenie, że reżyser "Dwóch bram snu" też musiał przeczytać ze sto książek, obejrzeć sporo filmów i obrazów zanim przystąpił do ich realizacji (do licznych inspiracji przyznał się po projekcji), dlatego ten film nazywam młodzieńczym, bo wydaje mi się, że w młodzieńczym zachwycie odkrywania, zdobywania wiedzy nie wszedł jeszcze w fazę zapominania o tej całej wspaniałości już stworzonej przez kogoś innego, żeby stworzyć coś swojego (w ogóle mam taką refleksję, że nowe kino amerykańskie jest takie właśnie młodzieńcze, dlatego tak często ratuję się Cassavetesem)
ale polecałam ten film, bo mimo zbytniej uległości wobec inspiracji i mimo jednak wizualnego efekciarstwa, zainteresował mnie, trzeba by go pewnie jakoś wyczyścić
reżyser po projekcji przez wszystkie przypadki odmieniał słowo transcendencja (i Tarkowski z Sokurowem), na pytanie: co stało się z jednym z braci, nieco zażenowany odpowiadał, że może to wszystko, co dzieje się na ekranie jest bardziej snem niż jawą, a we śnie wszystko może się zdarzyć, ja raczej patrzę na to jako na przestrzeń rytuału, wyjętą poza nawias normalnego, realnego porządku, w przestrzeni rytuału te transcendentne jakości (napięcia?) mają ścisły związek z ciałem, z fizjologią, z namacalnością charakterystyczną dla realności, to transcendencja poprzez fizyczność ciała, jego wysiłek, ruch, coś bardzo pierwotnego, ale o tym nie mówił, choć na pewno o tym wie, wie, że znajduje się na fali, która ostatnio dosyć zdecydowanie podmywa myślenie o świecie, o naturze i kulturze na nowo połączonych, o nowej duchowości (czy nie wie?)