Grzes » 23 lip 16, 23:12
Bodaj najbardziej nierówny z ośmiu filmów Diaza, jakie widziałem. Ma długie partie fascynujące i równie długie (choć mniej) zupełnie nieudane. Nieudany jest przede wszystkim początek (czyli gdzieś 1/4 filmu, może ciut mniej), w którym autor przedstawia bohaterów, kontekst wydarzeń, wprowadza wątki. Takie intro jest oczywiście potrzebne, bo (prawie) nikt z widzów spoza Filipin o rewolucji filipińskiej z końca XIX wieku nic nie wie. Robione jest to w serii dialogowych scen filmowanych w dosyć osobliwy sposób, z dialogami podawanymi powoli i w specyficznie teatralnej manierze. W jakimś stopniu podziwiam Diaza, że ten wstęp też zrobił inaczej niż zrobiliby to inni. Szkoda tylko, że efekt jest taki nieciekawy. Po tej, co by nie mówić, dłużącej się części początkowej mamy stylistyczny zwrot o 180 stopni - reszta to Diaz w stylu, do jakiego przyzwyczaił widzów w swoich starszych filmach (tak do Florentiny Hubaldo), z pięknymi, długimi ujęciami z bohaterami często wchodzącymi w kadr i z niego wychodzącymi, do tego z bardzo szkicową fabułą prowadzoną w kilku równoległych wątkach. Ta część, może z wyjątkiem niektórych bardzo deklaratywnych dialogów, jest więcej niż satysfakcjonująca. Tematów, jak zwykle u Diaza, jest wiele, ale tym, który może wybija się najbardziej jest rola artysty w dziejowej zawierusze. Punkt wyjścia to filipińska rewolucja, ale pokazana ze specyficznej perspektywy - z drugorzędnymi bohaterami i drugorzędnymi wydarzeniami w centrum, mieszając do tego w bardzo inetresujący sposób to, co realne z elementami surrealistycznymi i wywiedzioną z lokalnych wierzeń fantastyką. Polecam wszystkim tym, którzy lubią wolne kino i są na tyle twardzi, żeby przetrwać pierwsze dwie godziny.
Bodaj najbardziej nierówny z ośmiu filmów Diaza, jakie widziałem. Ma długie partie fascynujące i równie długie (choć mniej) zupełnie nieudane. Nieudany jest przede wszystkim początek (czyli gdzieś 1/4 filmu, może ciut mniej), w którym autor przedstawia bohaterów, kontekst wydarzeń, wprowadza wątki. Takie intro jest oczywiście potrzebne, bo (prawie) nikt z widzów spoza Filipin o rewolucji filipińskiej z końca XIX wieku nic nie wie. Robione jest to w serii dialogowych scen filmowanych w dosyć osobliwy sposób, z dialogami podawanymi powoli i w specyficznie teatralnej manierze. W jakimś stopniu podziwiam Diaza, że ten wstęp też zrobił inaczej niż zrobiliby to inni. Szkoda tylko, że efekt jest taki nieciekawy. Po tej, co by nie mówić, dłużącej się części początkowej mamy stylistyczny zwrot o 180 stopni - reszta to Diaz w stylu, do jakiego przyzwyczaił widzów w swoich starszych filmach (tak do [i]Florentiny Hubaldo[/i]), z pięknymi, długimi ujęciami z bohaterami często wchodzącymi w kadr i z niego wychodzącymi, do tego z bardzo szkicową fabułą prowadzoną w kilku równoległych wątkach. Ta część, może z wyjątkiem niektórych bardzo deklaratywnych dialogów, jest więcej niż satysfakcjonująca. Tematów, jak zwykle u Diaza, jest wiele, ale tym, który może wybija się najbardziej jest rola artysty w dziejowej zawierusze. Punkt wyjścia to filipińska rewolucja, ale pokazana ze specyficznej perspektywy - z drugorzędnymi bohaterami i drugorzędnymi wydarzeniami w centrum, mieszając do tego w bardzo inetresujący sposób to, co realne z elementami surrealistycznymi i wywiedzioną z lokalnych wierzeń fantastyką. Polecam wszystkim tym, którzy lubią wolne kino i są na tyle twardzi, żeby przetrwać pierwsze dwie godziny.